wtorek, 11 października 2016

14. Wyjazd.

Któregoś dnia mama rozmawiała z moim bratem i usłyszałam jak tłumaczy mu, że musi jechać na szkolenie ale szybko wróci. Byłam zdziwiona bo nic mi nie mówiła, no ale pomyślałam, że to nic takiego tylko weekend, ale kiedy zapytałam czy będę mogła pójść na urodziny kolegi, które wypadały w poniedziałek, odpowiedziała, że nie bo jej nie będzie. Jeszcze bardziej zdziwiona zapytałam na ile wyjeżdża i gdzie. Powiedziała, że na 5 dni do Krakowa. Ale... to nie było wszystko, następnego dnia z 5 dni zrobiło się siedem, a jeszcze kolejnego z 7 powstało 10. W końcu byłam zła i powiedziałam, że 10 dni to chyba za dużo jak na szkolenie, odpowiedziała, że nie jedzie na szkolenie tylko gdzieś, mam się nie interesować i że jeszcze nie wie na ile dokładnie. Ostatecznie, mama wyjechała zostawiając mnie praktycznie samą z bratem bo tata pracował do późna. Zostawiła mnie ze 100 zł na 10 dni. Gdyby to 100 zł miało mi starczyć tylko na obiady dla mnie i brata myślę, że by wystarczyło, ale to 100 musiało mi starczyć na obiady głupie drobiazgi typu papier toaletowy czy cukier, karmę dla psa, chrupki dla braciszka który był już nauczony, że codziennie coś słodkiego dostanie, serki, chleb, szynkę, ser itd. Bo mama nie zrobiła zakupów uzupełniających lodówkę przed wyjazdem. Przecież to ja byłam od takich rzeczy. Na początku miałam to jakoś zorganizowane, kupowałam rzeczy na obiad i coś słodkiego dla brata i wydawało mi się że starczy, ale w końcu zaczęło brakować wspomnianych wyżej rzeczy. Mój dzień wyglądał tak, że rano ubierałam braciszka, robiłam mu śniadanie, bawiłam się z nim, ćwiczyłam z nim "zadania" z przedszkola typu liczenie, kolorowanie, pisanie jakichś literek po szlaczkach. Później szłam z nim na zakupy, gdy wracaliśmy puszczałam mu bajki i robiłam obiad. Po obiedzie wychodziłam z nim na plac zabaw i spędzaliśmy tak cały dzień, on miał ubaw, a ja nie siedziałam w domu i czasem się zdarzyło, że ktoś znajomy przyszedł ze mną posiedzieć. Później czasem dzwoniłam do taty, by dowiedzieć się kiedy będzie, chcąc choć ostatnie kilka godzin dnia spędzić ze znajomymi, jako że były to wakacje późno oznaczało naciąganą dla mnie przez tatę godzinę 23, ponieważ zazwyczaj wracał około 21/22. Czasem okazywało się, że akurat gdy ja wrócę do domu tata już będzie więc będę mogła zostawić mu Dawidka i uciec od tego wszystkiego choć na chwilę. I tak w kółko.Około 5 dnia, zadzwoniłam do cioci (przyjaciółki mamy) mieszkającej niedaleko, okazało się, że mama zapewniała ją, że nigdzie nie pojedzie. Więc ciocia była na nią delikatnie mówiąc wkurzona. Zaczęło mi brakować pieniędzy i w kieszeni miałam już tylko 30 zł. Postanowiłam więc postawić na tani obiad czyli frytki zwłaszcza, że Dawidek mnie o nie prosił. Tego dnia tata wrócił do domu wcześniej i natknął się na mnie myjącą naczynia po obiedzie, był zły, że zrobiliśmy sobie z bratem frytki, nigdy nie lubił gdy jedliśmy coś a'la fast food. Trochę mnie to przerosło i płacząc powiedziałam mu tylko, że robię na obiad to na co mnie stać. Nie chciałam prosić go o pieniądze, pracował codziennie, nie miał łatwej pracy remonty, praca fizyczna. No a prawie nic nie jadł, jego jedyny posiłek w ciągu dnia to bułka z sałatką kupioną w biedronce. Tata nic nie odpowiedział. Dodałam tylko jeszcze , że dostałam 100 zł na 10 dni. Następnego dnia pisałam z ciocią o tym jak mi ciężko i, że nie podoba mi się zachowanie matki....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz